Boże Narodzenie na Kaszubach.
24 grudnia 2020
Chcemë le so zażëc!
19 lutego 2021

Wieszczi, Łopi i Mora - czyli czego boją się Kaszubi

Wampiry, wilkołaki, zombie…hollywoodzka kinematografia przedstawiła nam mnóstwo upiorów. Nie musimy jednak sięgać za ocean, żeby solidnie się przestraszyć. Na Kaszubskim podwórku też można było spotkać upiora…a nawet trzy. Wieszczi, Łopi i Mora to lokalna, trupia ekpia, która przyprawiała o gęsią skórkę najodważniejszych Kaszubów.

Kaszubi to ludność z natury odważna, która nie boi się śmierci. Jednakże sen z powiek zdejmowała im myśl, że zmarły może powstać z grobu i nękać najbliższych. Takiego gościa zza światów nazywano „Wieszczim”. Kaszubi wierzyli, że człowieczy los jest przesądzony już przy narodzinach i to właśnie na samym początku ziemskiej drogi można poznać, czy dany człowiek zostanie po śmierci upiorem. Miało o tym świadczyć narodzenie „ w czepcu”. Coś, co w innych regionach Polski oznacza szczęście, na Kaszubach przepowiadało mroczną długowieczność. „Wieszczi” powstawał z grobu, zjadał własne ciało, a następnie ruszał po śmiertelne żniwo do swoich najbliższych. Rezolutność Kaszubów nie pozwoliła zostawić sprawy własnemu biegowi. Wymyślono sposoby, które miały zapobiec krwawym godom. Po pierwsze, niemowlakowi należało zdjąć czepiec, wysuszyć i podać sproszkowany do spożycia, gdy ukończy siedem lat. Po drugie, po śmierci, podczas „pustej nocy” bacznie obserwowano umarłego, aby sprawdzić czy nie objawia symptomów upiora. Nieboszczyk, który miał okazać się Wieszczim, wolno stygł, zachowywał czerwoną cerę oraz czerwony kolor warg, jego członki nie sztywniały i często pojawiały się na twarzy oraz pod paznokciami krwawe plamy. Środkiem zapobiegawczym powstaniu ze zmarłych było włożenie do trumny kartki z książeczki do nabożeństwa, na której nie pojawiało się słowo „Amen” lub kawałka rybackiej sieci. Zmarły nie mógłby wyjść z grobu, jeśli nie dokończy modlitwy lub nie rozwiąże wszystkich supłów w sieci. Jeśli wszystkie środki zapobiegawcze nie pomogą, ostatecznym rozwiązaniem było odkopanie zwłok Wieszczego, odcięcie mu łopatą głowy i włożenie jej między nogi. Takie, drastyczne posunięcie miało rozwiązać sprawę ostatecznie. Straszniejszym kuzynem Wieszczego był Łopi. O ile Wieszczi przychodził do krewnych i bliskich, to Łopi odwiedzał chatę po chacie, zabierając w zaświaty całe wioski. W trupim trio, znalazło się miejsce również dla płci pięknej. A raczej w tym przypadku, płci upiornie pięknej, czyli Morze. Ta postać nie była tak okrutna, jak poprzednie, bo nie zabijała a jedynie podduszała dla zabawy. Bagatela. Sama również nie była trupem, powstałym z grobu, a żywą kobietą, która o zmroku przeistaczała się w cokolwiek, na co miała ochotę np. psa, jabłko a nawet wiatr. Z identyfikacją Mory nie było tyle zachodu. Wierzono, że jeśli rodzice mają siedem córek, a nie mają żadnego syna, to najstarsza lub najmłodsza z dziewcząt zostanie Morą. Sama zainteresowana, nie wiedziała o swojej dwoistej postaci. Ot, taka mroczność w niewinności. Aby ustrzec się przed Morą należało zostawić buty przed łóżkiem ułożone w taki sposób, aby wyglądało, że nikogo w nim nie ma lub spać na brzuchu, bo Mora nie siadała na plecy. Biada zaś temu, kto zasnął głęboko i obrócił się we śnie.

Prastare opowieści o duchach, dziś wydają nam się abstrakcyjne. Może nawet nieco śmieszne? Mają jednak w sobie coś pięknego. Urzekającą magię minionych lat. Warto byłoby uchronić je od zapomnienia, choćby, jako ciekawostkę opowiadaną w długie listopadowe wieczory. Przyznam się Wam, że osobiście marzy mi się zobaczenie Angeliny Joli w roli Mory. A co…czym nasza, kaszubska Mora gorsza od amerykańskich wampirów?:)